Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

17917358_1891175981161642_2452107620475636213_oKarol na finałowej jedynce – fot. Walusza Fotografia

Tegoroczne AMPy były wyjątkowe pod wieloma względami: liczby startujących, ilości uczelni no i w tym roku, po raz pierwszy pojawił się bouldering jako oficjalna konkurencja. Nie ukrywam, że fakt ten bardzo mnie ucieszył. Wydłużyło to czas trwania imprezy o jeden dzień.

Skoro już się pojawił, to od razu poszedł na pierwszy ogień. Areną zmagań zostało BLOKatowice – najlepiej do tego przystosowany obiekt na Śląsku. Organizatorzy stanęli w obliczu nie lada wyzwania: jak tu przygotować bouldery, które będą jednocześnie ciekawe, o różnym stopniu trudności i rozrzucą stawkę tak wielu osób. Muszę przyznać, że cel ten udało im się zrealizować bardzo dobrze. W eliminacjach czekało 12 przystawek, na których była liczona ilość prób, a czas na ich pokonanie wynosił 1,5h. W tej sytuacji duże znaczenie miało dobre rozłożenie sił oraz odpowiednia strategia. System ten sprawdził się znakomicie, u mężczyzn były tylko 2 komplety topów, a o składzie finałów zadecydowała ilość prób. Mnie udało się uzyskać 11 topów w 20 próbach, co dawało mi, uff! 6 miejsce, ostatnie premiowane awansem do dalszej fazy. W finale czekały na nas po 3 bouldery dla każdej kategorii, a na ich samodzielne pokonanie każdy miał 4 min. Poziom trudności został odpowiednio dobrany, dzięki doświadczonym routsetterom, a każdy mógł pokazać na co go stać. Mnie udało się skończyć tylko trzeci boulder w czwartej próbie, co dawało mi 4 miejsce w zawodach. Lepsi okazali się odpowiednio: Piotr Schab, Piotr Czarnecki oraz Maciej Kalita. Wśród kobiet podium wyglądało następująco: Karolina Ośka, Olga Weber, Karina Mirosław. Myślę, że pomimo kilku drobnych potknięć, był to całkiem udany debiut boulderingu na AMPach i że ta dyscyplina zadomowi się na dobre.

17523203_1891180344494539_5088889975820915881_nBańka na dwójce – fot. Walusza Fotografia

Kolejną konkurencją była „trudność”. Tutaj na zawodników czekały dwie drogi, z założenia łatwiejsza i trudniejsza, pokonywane z górna asekuracją. Okazało się, że warunek ten nie do końca został spełniony i obie drogi skończyło 32 panów, a w finale przewidzianych zostało tylko 12 miejsc. Liczył się więc czas przejścia, co premiowało zawodników, którzy startowali później, gdyż znali już wynik poprzedników. Spowodowało to, że z rywalizacji odpadło kilku faworytów i wywołało niezadowolenie wśród startujących z początku stawki. Ja również odpadłem z dalszej rywalizacji (startowałem jako 28) kończąc obie drogi, co ostatecznie dało mi 24 miejsce. Najlepsi wśród panów okazali się: Maciej Kalita, Igor Fojcik, Krzysztof Sas-Nowosielski, a wśród pań: Karina Mirosław (jedyny top w finale) przed Maja Miedzianko oraz Karoliną Ośką.

Trzeciego dnia rywalizacji przyszła pora na typowe czasówki. Zasad chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć: jak najszybciej do góry! Wszystko było „jak na prawdziwych zawodach” – zegary, platformy startowe, ściana do bicia rekordu o wysokości 10m oraz chwyty „systemowe” ułożone w drogę klasyczną, która była jednocześnie szybka, jak i nie trudna, aby każdy był w stanie ją pokonać. No i się zaczęło. Najpierw zawodniczki, lewa droga, od razu później prawa (obie były takie same), po nich zawodnicy. U kobiet do kolejnej fazy przechodziła 8, u mężczyzn 16. Mnie udało się pobiec przyzwoicie: na pierwszej drodze uzyskałem czas 7,47 s (sporo błędów), ale na drugiej było już całkiem dobrze – 5,94 s (co przez długi okres było najlepszym czasem). Ten czas dawał mi po eliminacjach solidne 5 miejsce. Czasówki to najbardziej nieobliczalna konkurencja, o czym mogliśmy się przekonać, kiedy do kolejnej fazy nie przechodzili, wydawało by się, murowani faworyci do medali. Trochę obsuwy w czasie, liczne protesty, ale konsekwentnie zmierzaliśmy do finału. Tutaj już ścigaliśmy się w systemie play-off, tzn. że na podstawie wyników eliminacji ścigający się byli ustawiani w pary, a zwycięzca przechodził dalej. Coraz szybsze biegi, niesamowite emocje związane z bezpośrednią rywalizacją, żywo reagująca i dopingująca publiczność tworzą niesamowitą atmosferę tej fazy. Jako 5 ścigałem się z 12, udało mi się wygrać i osiągając czas 5,98, przeciwnik nie ukończył drogi. Wszedłem tym sposobem do 8, ale na tym etapie odpadłem z dalszej rywalizacji. Tak więc wynik całkiem przyzwoity, choć lekki niedosyt pozostaje.

17883789_1891180974494476_4817413193946103283_n 17523064_1891180924494481_8683009996400523139_nFinałowa trójka – fot. Walusza Fotografia

Na koniec jeszcze skomplikowane liczenie przeróżnych klasyfikacji, losowanie nagród i nagradzanie najlepszych, zarówno indywidualnie, jak i w klasyfikacji uczelnianej i zawody można uznać za zakończone. W tym roku był to większy wysiłek, z racji wszystkich 3 konkurencji, ale niepowtarzalna atmosfera, energia, dobra zabawa, to coś, co nigdy się nie zmienia i wyróżnia te zawody na tle innych oraz sprawia, że chce się na nich startować.

Karol